Podróż do Miami
Luty/Marzec 2025
Pierwszy dzień mojej amerykańskiej przygody upłynął pod znakiem podróży. Wylot miałam bezpośrednio z Warszawy do Miami liniami LOT, co było świetnym rozwiązaniem – bez przesiadek i zbędnego stresu.
Przed lotem postanowiłam uprzyjemnić sobie czas i skorzystać z saloniku Etiuda na Lotnisku Chopina. Jeśli planujesz długi lot – bardzo polecam! Wygodne fotele, spokojna atmosfera, przekąski i napoje – to idealne miejsce, żeby zrelaksować się przed podróżą.
Sam lot minął bardzo sprawnie. Na pokładzie serwowano obiad oraz kolację, a także napoje, w tym ciepłe i bezalkoholowe. Obsługa jak zawsze profesjonalna i pomocna.
Po przylocie do Miami czekała mnie jeszcze jedna próba cierpliwości – ok. 1,5 godziny w kolejce do rozmowy z kontrolerem straży granicznej. Warto się na to przygotować, bo to standard na amerykańskich lotniskach.
Miejski klimat Miami: od murali po kolorowe budki ratowników
Po pierwszej nocy w Miami przyszedł czas na prawdziwe zwiedzanie! Postanowiłam odkrywać miasto pieszo (z małą pomocą Ubera) i zobaczyć jego różnorodne oblicza – od sztuki ulicznej po kubańskie rytmy.
Dzień rozpoczęłam od przejazdu Uberem z South Beach do słynnej dzielnicy Wynwood – prawdziwego raju dla fanów sztuki ulicznej. Murale robią niesamowite wrażenie – każdy zakątek tej dzielnicy to osobna galeria na świeżym powietrzu.
Z Wynwood przeszłam pieszo przez nowoczesne Miami Design District, gdzie królują luksusowe sklepy i architektura, która zachwyca detalami. Dalej ruszyłam w stronę Downtown, by zatrzymać się na lunch w klimatycznym Bayside Marketplace – idealnym miejscu na chwilę odpoczynku z widokiem na zatokę. Skusiłam się na pyszne tacos i ruszyłam dalej w stronę Brickell City Centre – nowoczesnego centrum handlowo-biznesowego z drapaczami chmur i eleganckimi butikami.
Popołudniu ponownie wzięłam Ubera – tym razem do Little Havana, gdzie przeniosłam się do zupełnie innego świata. Kolorowe murale, zapach cygar, kubańska muzyka i starsi panowie grający w domino – ta dzielnica ma niesamowity klimat i warto ją odwiedzić!
Na koniec dnia wróciłam na South Beach, przespacerowałam się wzdłuż plaży podziwiając słynne kolorowe budki ratowników i zakończyłam wieczór kolacją na tętniącej życiem Ocean Drive.
To był intensywny, ale magiczny dzień – pełen kontrastów, kolorów i pierwszych zachwytów nad Miami.
Spełnione marzenie: Nowy Orlean, plantacje i bagna z aligatorami
Z samego rana pożegnałam się na chwilę z Florydą i udałam się na lotnisko w Fort Lauderdale, skąd poleciałam do miejsca, które od lat było na szczycie mojej podróżniczej listy – Nowego Orleanu! Miasto, które znałam z seriali The Vampire Diaries i The Originals, wreszcie mogłam zobaczyć na własne oczy.
Zameldowałam się w hotelu położonym w samym sercu French Quarter – dzielnicy o niepowtarzalnym klimacie, pełnej żelaznych balkonów, muzyki i historii. Ale zanim w pełni zanurzyłam się w tutejszy klimat, wybrałam się na dwa wyjątkowe wycieczki poza miasto.
Najpierw odwiedziłam plantację Oak Alley – jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Luizjanie, z aleją stuletnich dębów prowadzącą do pięknego domu z czasów XIX wieku. To miejsce robi ogromne wrażenie swoją historią i atmosferą minionych epok.
Następnie ruszyłam na prawdziwą przygodę po bagnach – rejs airboatem to coś, czego trzeba spróbować będąc w tej części USA. Podczas wyprawy udało się nawet zobaczyć dzikiego aligatora w jego naturalnym środowisku! Emocje były ogromne, a widoki – absolutnie wyjątkowe.
Wieczorem wróciłam do Nowego Orleanu i przespacerowałam się legendarną Bourbon Street, gdzie na żywo grał jazz, ludzie tańczyli na ulicach, a cały klimat był po prostu... magiczny.
To był intensywny, ale absolutnie niezapomniany dzień – połączenie historii, natury i tego nieuchwytnego ducha Nowego Orleanu, którego nie da się pomylić z żadnym innym miejscem.
Śladami "The Originals" w Nowym Orleanie i powrót do Miami
Kolejny dzień w Nowym Orleanie zaczęłam w wyjątkowym miejscu – w słynnej kawiarni Vampire Café, gdzie klimat wprost przenosi w świat wampirów! Zamówiłam śniadanie, a do napoju dostałam... "krew" w woreczku – dokładnie jak w filmach. Idealny początek dnia dla fanki serialu The Originals.
Potem ruszyłam na spacer po French Quarter, odwiedzając miejsca znane z mojego ukochanego serialu. Zobaczyłam dom Klausa Mikaelsona, a także ławę z ostatniej wzruszającej sceny The Originals, gdzie Klaus i Elijah żegnają się z życiem. To było niesamowite uczucie móc być w tych samych miejscach!
Po pamiątkowych zakupach i krótkim odpoczynku na Jackson Square, wyruszyłam na obrzeża miasta, by odwiedzić jedno z najbardziej znanych miejsc w Nowym Orleanie – cmentarz Lafayette. Spacer z centrum na cmentarz (ok. godzina drogi) był świetną okazją, by zobaczyć mniej turystyczne oblicze miasta. Cmentarz z pięknymi, zabytkowymi grobowcami robi niesamowite wrażenie.
Przed wylotem zdążyłam jeszcze rzucić okiem na Canal Street ze słynnymi czerwonymi tramwajami , które są ikoną Nowego Orleanu.
Wieczorem wsiadłam w samolot i wróciłam do Miami, pełna wrażeń i cudownych wspomnień z tego niezwykłego miejsca.
Road trip na Key West
Kolejny dzień to wyprawa, na którą czekałam od dawna – Key West! Z samego rana wynajęliśmy auto i ruszyliśmy w drogę – legendarną Overseas Highway, która prowadzi przez niezliczone mosty i wyspy, z widokami jak z pocztówki.
Po drodze robiliśmy przystanki – m.in. na Isla Morada i w przepięknym parku krajobrazowym Bahia Honda, gdzie krystaliczna woda i natura zapierają dech w piersiach.
Key West oczarowało mnie totalnie! Kolorowe, pastelowe domki, luźna atmosfera, przepiękne zachody słońca i mnóstwo uśmiechniętych ludzi. Zjadłam oczywiście słynny Key Lime Cheesecake, odwiedziłam kultowy bar Sloppy Joe, którego ściany dosłownie obklejone są dolarami i... pożałowałam, że zaplanowałam tylko jeden dzień w tym bajkowym miejscu. To zdecydowanie miejsce, do którego chcę wrócić!
Wieczorem wróciłam do Miami, bo następnego dnia czekała nas kolejna wyprawa...
Magiczny dzień w Disneyu
Kolejny dzień rozpoczęłam lotem liniami Spirit Airlines z Fort Lauderdale do Orlando – a celem był jeden z najsłynniejszych parków rozrywki na świecie: Magic Kingdom w Walt Disney World!
To właśnie tutaj znajduje się słynny zamek Kopciuszka, który zna chyba każdy, kto wychował się na bajkach Disneya. Spacerując po parku, czułam się jak dziecko – wszystko było dopracowane w najmniejszym detalu, od bajkowych uliczek po kultowe atrakcje.
Wisienką na torcie był wieczorny pokaz fajerwerków – pełen magii, muzyki i wzruszeń. To był zdecydowanie dzień spełnienia dziecięcych marzeń!
Na noc zatrzymałam się w centrum Orlando, pełna emocji i uśmiechu od ucha do ucha.
Wyprawa do NASA
Kolejnego dnia wybrałam się na wycieczkę do Kennedy Space Center, czyli słynnego centrum NASA położonego na przylądku Canaveral. To wyjątkowe miejsce, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
Na miejscu można zobaczyć m.in. prawdziwą rakietę Saturn V, wejść do autentycznego promu kosmicznego Atlantis oraz odwiedzić centrum kontroli misji Apollo. Dla odwiedzających przygotowano również symulator lotu w kosmos, strefy interaktywne i wystawy opowiadające historię eksploracji kosmosu. To nie tylko muzeum, ale przestrzeń, w której można naprawdę poczuć skalę i znaczenie misji kosmicznych.
Było to wyjątkowe doświadczenie i zdecydowanie jeden z najciekawszych punktów mojej podróży. Wieczorem wróciłam z Orlando do Miami.
Dwa oblicza Miami – aligatory i zachód słońca nad Zatoką Milionerów
Ten dzień postanowiłam podzielić na dwie zupełnie różne wycieczki.
Rano wyruszyłam do słynnego parku Everglades, żeby zobaczyć aligatory w ich naturalnym środowisku. To jeden z bardziej znanych punktów turystycznych w okolicach Miami, ale muszę przyznać, że wycieczka nie do końca spełniła moje oczekiwania. Zwierząt było zdecydowanie mniej niż na podobnym rejsie po bagnach w Luizjanie, a dodatkowo po przejażdżce airboatem odbył się pokaz z udziałem zwierząt, który pozostawił u mnie mieszane uczucia – niestety sprawiał wrażenie sztucznego i nie do końca etycznego.
Popołudnie to już zupełnie inna energia. Wybrałam się na rejs po zatoce Biscayne – to był relaks w czystej postaci. Podziwialiśmy zachód słońca odbijający się w szklanych wieżowcach Miami, przepłynęliśmy obok willi celebrytów i mogliśmy zobaczyć z wody słynną Zatokę Milionerów. To był spokojny, estetyczny i bardzo przyjemny finał dnia – zdecydowanie jedna z moich ulubionych chwil w Miami.
Bahamy na jeden dzień – wycieczka na wyspę Bimini
Zbliżał się koniec mojej podróży po USA, ale mając jeszcze trochę czasu, postanowiłam wykorzystać bliskość Bahamów i wybrać się na jednodniową wycieczkę na wyspę Bimini.
Wycieczkę wykupiłam z transferem do portu Everglades, skąd wyruszyłam komfortowym promem. Sama przeprawa trwała około dwóch godzin i była bardzo wygodna. Po dopłynięciu na miejsce miałam do dyspozycji około sześciu godzin wolnego czasu, który przeznaczyłam na spacer po wyspie oraz plażowanie na jednej z pięknych, rajskich plaż.
Choć nie należę do osób, które potrafią godzinami leżeć na piasku, dla mnie ten czas był w zupełności wystarczający. Bimini jest niewielką, ale bardzo urokliwą wyspą – idealną na krótką ucieczkę z wielkomiejskiego Miami. Cała wycieczka zrobiła na mnie świetne wrażenie i była doskonałym sposobem na zakończenie tej intensywnej podróży.
Ostatni dzień w Miami – pożegnanie z oceanem i lunch u Versace
Ostatni dzień mojego pobytu w Stanach rozpoczął się od wykwaterowania z noclegu i szybkich zakupów w Target – idealne miejsce na ostatnie drobiazgi przed wylotem. Z pełnymi torbami udaliśmy się do punktu przechowywania bagażu. W Miami wiele lokalnych kawiarni i usługodawców dorabia właśnie w ten sposób – wystarczy zaznaczyć swoje położenie w specjalnej aplikacji, a system automatycznie wskazuje najbliższe miejsce. W naszym przypadku była to niewielka kubańska kawiarnia.
Bez bagażu mogliśmy w pełni wykorzystać ostatnie godziny w mieście. Udałyśmy się jeszcze raz na plażę, by pożegnać się z oceanem i nacieszyć słońcem. Potem wpadłyśmy na szybką matchę do Starbucksa, a na zakończenie tego dnia – i całego wyjazdu – wybrałyśmy się na lunch do kultowej restauracji Versace.
W porze lunchowej można tam trafić na świetną promocję: za 38 dolarów otrzymujemy trzydaniowy zestaw w naprawdę wysokim standardzie. Na przystawkę serwowane były krewetki, danie główne to elegancko podany burger, a na deser – wariacja na temat tiramisu z truskawkami. Wszystko było przepyszne i pięknie podane.
Po lunchu zamówiłyśmy Ubera na lotnisko. Procedury przebiegły sprawnie i bez najmniejszych problemów, a nasz powrót do Polski był już czystą formalnością. Tak zakończyła się moja intensywna i niezapomniana przygoda w USA.